„Baśnie z tysiąca i jednej nocy” to jedna z moich ulubionych książek. Wiele zawartych w niej opowieści zostało przełożonych na kulturę popularną i zekranizowanych tyle razy, co liczba w tytule. Jednak w tych wszystkich historiach znajdują się te bardziej znane i te mniej. I tak oto, Teatr Muzyczny Rom „ustrzelił” opowieść o Aladynie. Dzięki współpracy z firmą Disney, do Warszawy zawitała ta sztuka w ramach cyklu Disney Teatr Młodych. Inicjatywa ma na celu wprowadzenie słynnych tytułów stworzonych przez wspomnianą wytwórnię na sceny musicalowe.
Warto również przypomnieć, że inny familijny tytuł, mianowicie „Akademia Pana Kleksa”, był bardzo udanym spektaklem TM Roma i wśród wielu fanów jest on często przywoływany z nutką sentymentalności. Taki rodzinny spektakl, jakim jest „Aladyn JR”, mógłby ponownie przynieść sukces i być dobrze zapamiętanym nie tylko przez starsze grono odbiorców, ale również przez nowych – młodych ludzi, którzy w przyszłości mogliby wspominać ten spektakl z nieukrywaną przyjemnością. Po rozmowach i wielomiesięcznych przygotowaniach na deski Romy wkroczył „Aladyn JR”, który jest inscenizacją typu non-replica, tradycyjnie w reżyserii dyrektora TM Roma, Wojciecha Kępczyńskiego.
Po wspaniałych zapowiedziach nie mogłem doczekać się zobaczenia Aladyna, który był jedną z moich ulubionych bajek w dzieciństwie, historią ubogiego chłopca z ulicy, który dzięki splocie dziwnych wydarzeń staje się „kimś”. Akcja tej baśni została osadzona w egzotycznym mieście Agrabah, gdzie za murami Pałacu Królewskiego żyje sobie księżniczka Jasmina. Dziewczyna jest nieszczęśliwa, gdyż musi wybrać sobie męża, ale niestety żaden z kandydatów nie przypada jej do gustu. Prezentację trzech adoratorów przerywa nagle pościg gwardzistów, którzy chcą dorwać złodzieja chleba – Aladyna. Całe zamieszanie wykorzystuje Jasmina, która w przebraniu wymyka się z pałacu i nieoczekiwanie wpada na Aladyna. Młodzi uciekają razem, ale niestety szybko zostają złapani przez Razoula, dowódcę gwardii pałacowej i pomocnika wezyra Dżafara. Wtedy księżniczka Jasmina zrzuca przebranie, domagając się wypuszczenia chłopaka. Na nic jej rozkazy, Aladyn ma odbyć karę. Więzienie jednak jest przepełnione i młody złodziejaszek trafia do starej groty Dżafara. Tam chłopak znajduje lampę, która po potarciu zmienia życie młodzieńca o 180 stopni. Aladyn stanie się bogaczem, który będzie mógł się ubiegać o rękę Jasmin, a na dodatek odkryje wiele tajemnic, ukrytych w Pałacu Królewskim, a dokładnie w postaci złego wezyra Dżafara.
Jak mogliście przeczytać, historia Aladyna została trochę zmieniona względem wersji baśniowej czy tej wykreowanej w bajcie Disneya i tutaj następuje pauza… Długa pauza, gdyż po obejrzeniu spektaklu długo myślałem, co na jego temat napisać. Z punktu widzenia osoby dorosłej, przyzwyczajonej do wspaniałości, które zaoferowała Roma chociażby w „Upiórze w Operze” i „Les Miserables” mogę tylko powiedzieć – jestem trochę rozczarowany. Przede wszystkim dosyć ubogą scenografią (gdzie przepych orientu?), nieco dziwnymi uproszczeniami i przede wszystkim nie do końca udaną próbą przeniesienia na deski teatralne świata baśniowego, który przecież jest czymś nieziemskim. Na „Aladynie JR” czułem się normalnie, moje stopy wciąż stały twardo na ziemi – cóż, nie udało mi się przenieść w świat dzieciństwa, co było tak łatwe przy innych znanych mi tytułach. Ten spektakl jest zwyczajnie poprawny. Tancerki tańczą stanowiąc tło Aladyna oraz wokół sułtana, strażnicy biegają tu i tam, a Dżafar jest…posępny. Tylko, że to nie jest magiczne, baśniowe, tylko takie ludzkie. Pojawienie się dżina z lampy to nic innego jak najazd na dwa telebimy, trochę dymu i oto mamy Roberta Rozmusa pojawiającego się „magicznie” na scenie. Niestety, zbyt mała ilość dymu sprawiła, że od razu można było zobaczyć, w jaki sposób tam się dostał. Przemiana Aladyna w księcia to również pójście na uproszczenia. Aktor szybko się przebiera, a na koniec wokół niego tańczy lud. Chwila! A gdzie słonie, wszystkie bogactwa i wiele, wiele innych rzeczy, które książę Al przyniósł ze sobą? Nie ma, okazuje się, że w wersji Romy wystarczy biała szata i latający dywanik. Zawiodły mnie również stroje niektórych postaci. Nie czuć w nich tego majstersztyku, obfitości, które towarzyszyły bohaterom „Kotów” czy „Akademii Pana Kleksa”. Tandetnie wręcz wygląd strój Dżafara wykonany z materiału dziwnie przypominającego taftę, modną jeszcze kilka lat temu na studniówkach. W skrócie nie widać przepychu, którym charakteryzowało się królestwo sułtana. Widowisko było tworzone na potrzeby małej sceny i być może tam pojawiające się elementy scenografii dawałaby poczucie bogactwa. Na dużej scenie dekoracje prezentuje się dosyć minimalistycznie.
Z drugiej jednak strony trzeba spojrzeć na spektakl oczami dziecka, a te niczym zaczarowane przez Dżinna (świetny Robert Rozmus), cały czas z zapartym tchem oglądały spektakl. Zwłaszcza młodej części widowni podobały się momenty interakcji, w których to Dżinn zadawał pytania i otrzymywał entuzjastyczne odpowiedzi. Również żarty wypowiadane przez niego rozśmieszały widownię i muszę przyznać, że i ja miałem uśmiech na ustach. Rozweseliły mnie gafy strażników, uśmiechnąłem się widząc podrygujący lub warczący chodnik, och przepraszam, Latający Dywan (w tej roli przeurocza Ewa Lachowicz). Takich zabawnych scen jest dużo i to niebywała moc spektaklu, zdolna wywołać uśmiech na twarzach nawet najbardziej markotnych osób. Widziałem też, że na dzieciach ogromne wrażenie zrobiła jedna ze scen, w której to Aladyn i Jasmin siedzą na latającym dywanie, lecąc nad głowami widowni. Przyznam się, że to akurat mnie miło zaskoczyło.
De facto do gry aktorów nie mam większych zastrzeżeń, wykonanie piosenek było świetne i nie pojawił się efekt nakładających się głosów. Również wszystkie ruchy ciała, uśmiechy czy też inne emocje wyrażane za pomocą gestów to pierwsza klasa. Spodobało mi się również to, jak Latający Dywan podczas jednej ze scen rozśmieszył jednego niesfornego szkraba z widowni. Ot tak, spontanicznie i wiecie co? Wyszło to tak, jakby było wyreżyserowane. Może się spodobać wspomniana gra z publicznością, czyli liczne momenty na jej reakcje. Nie mam się więc do czego przyczepić i to cieszy, że aktorzy tak doskonale wykonują swoją pracę.
Na uwagę zasługują jeszcze piosenki, które oczywiście zostały przetłumaczone na język polski. „To nowy świat”, czyli utwór, który w wersji oryginalnej otrzymał Oscara czy „Arabska noc”, inny porywający kawałek, który do tej pory brzmi w mojej głowie. Pod względem utworów jest więc bardzo dobrze i chociaż spektakl jest krótki (trwa 90 minut), to zawarto w nim wszystkie piosenki, które chciałem usłyszeć.
Ciekawie również wypada zabieg z narratorem, którym są młodzi dziennikarze z kamerą. To taki współczesny element, ale świetnie się wpisuje w nowego Aladyna. Jest to pewnego rodzaju oderwanie się, a zarazem skupienia na czymś nowym, abstrakcyjnym, zupełnie innym od świata piasku, bogactw i dużych wypchanych spodni (szarawary). Należą się tu brawa za pomysł.
Moje zdanie na temat Aladyna JR już znacie. Z jednej strony jestem zawiedziony (lekko), ale z drugiej strony mam w pamięci miny dzieci (oraz swoje w licznych momentach), ich zaangażowanie i to jak patrzyły na to widowisko. Widząc ich szczęście, mogę napisać tylko jedno: Drogi rodzicu nie czekaj i już dzisiaj zamawiaj bilety, gdyż jak brzmi hasło jednej reklamy: „Są rzeczy, których kupić nie można”*1.
Miłej zabawy.
Dawid Nawrocki
*1 – slogan reklamowy firmy Master Card